UWAGA: Przed czytaniem należy zostawić mózg w innym pokoju, a najlepiej w innym kraju.
tytuł: Proroctwo Enderu
autor: Vampircia
kategoria: 13+
ostrzeżenia: celowy marysuizm, zły styl i brak logiki
opis: Marion jest wybrańcem, ale jeszcze o tym nie wie
[center]
Bohaterowie :3 XD :))))))))))) :D ^^

Marion

Steve

Tsssssyk

Zenobiusz[/center]
Proroctwo Enderu
Nazywam się Marion i spędzam właśnie wakacje w hotelu Kaktus. Oczywiście w najlepszym apartamencie, bo jestem majętną dziedziczką. Wszyscy goście zdają się być oczarowani moją powalającą urodą. Mam metr osiemdziesiąt wzrostu i perfekcyjną figurę. W moje blond loki często wpinam kwiaty współgrające kolorystycznie z moimi głębokimi filetowymi oczami, okolonymi długimi rzęsami. Pomyślicie zapewne, że jak piękna, to głupia, ale nie, znam wiele języków i mówię biegle nawet po creepersku i endermańsku. Nie żeby mi to było tu specjalnie potrzebne. Odpoczywam sobie.
Dzisiaj wstałam wcześnie. Umyłam swoje bielutkie zęby, uczesałam bujne włosy, a następnie zaczęłam się ubierać. Najpierw ubrałam bieliznę, potem halkę, potem kremową suknię z gorsetem, która sięgała ziemi i dokładnie podkreślała moją figurę. Do tego dobrałam błyszczące trzewiki i koronkową parasolkę, która osłaniała moją jasną skórę przed słońcem pustyni. Usta pociągnęłam blyszczykiem koloru brzoskwini połączonej z dojrzewającą poziomką. Potem wymalowałam sobie oczy złotawo-pomarańczowym cieniem do powiek i podkreśliłam rzęsy tuszem. Byłam gotowa żeby pójść do czytelni, ale najpierw poszłam zjeść śniadanie w restauracji. Potem jednak poszłam do czytelni, gdzie czytałam książki. Lubię czytać książki, zwłaszcza te mądre. Zawsze chłonęłam wiedzę i jej łaknęłam.
Po przeczytaniu pięciu książek w czytelni poszłam do parku, który otoczony był wysokim żywopłotem, odgradzającym nas od reszty świata. Lubiłam przebywać tu w nocy i pływać w basenie podświetlanym glowstonem. Niestety nie można było w nocy opuszczać terenu hotelu, żeby nie narażać się na niebezpieczeństwo. Dzisiaj jednak była zorganizowana wycieczka do pobliskiej wioski, więc postanowiłam się na nią załapać. Udaliśmy się tam wyznaczonym traktem i na szczęście droga nie okazała się długa.
Wioskę otaczała fosa i barykada, więc musieliśmy poczekać aż nam opuszczą most zwodzony i wpuszczą do środka. A jak już nas wpuścili, to mogliśmy sobie pooglądać tutejszy folklor. Niedaleko bramy było małe jeziorko, przy którym stał bar u Józka. Bynajmniej nie miejsce w moim guście, ale pozostałym turystom chyba się podobało. Mnie bardziej interesowały miejsca, w których można by łyknąć nieco wiedzy i kultury. Na szczęście takowe znalazłam, bo na tyłach wioski znajdowała się biblioteka. Malutki to był budyneczek, ale zawsze coś. No i dość nowoczesny jak na to miejsce, bo oświetlony glowstonem, a nie pochodniami, jak większość chatek w tej dziurze. Więc zabrałam się do lektury, poszerzając swoją i tak rozległą wiedzę. Tak się zaczytałam, że nawet nie zauważyłam, kiedy zapadł zmrok. Szybko zorientowałam się, że moja grupa zdążyła wrócić do hotelu, a ja utknęłam we wiosce. Nie chcieli mnie wypuścić, bo to niebezpieczne. I co miałam zrobić? Zostałam na lodzie:( Co prawda nad barem u Józka były wolne pokoje, ale wychodek znajdował się na zewnątrz, i nie było tam łazienki. Takie coś nie przystoi damie. Picie bimbru w takiej spelunie w sumie też nie, ale poczułam się tak zdruzgotana, że usiadłam w środku i po prosiłam o kielicha. Topiłam w nim smutki, obserwując jakieś mało finezyjne bronie powieszone w ramkach na ścianie.
- Co taka piękna dama robi sama w takim miejscu? - usłyszałam nagle głos.
Dosiadł się do mnie przystojny i postawny mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach. Wyróżniał się na tle innych, podobnie jak ja, więc opowiedziała mu, co mi się przytrafiło.
- To bardzo niefortunne. Jak pani ma na imię? - spytał.
- Marion – odparłam.
- Co za piękne imię. Chętnie ugoszczę dziś panią u siebie. Mam łazienkę i wszystkie wygody. Mieszkam w największym domu we wsi.
- A kimże pan jest? - spytałam.
- Jestem Steve, założyciel hotelu Kaktus i w zasadzie obrońca tej wioski.
Więc to był ten słynny Steve? Zrobiło mi się gorąco na myśl, że dane mi będzie zatrzymać się u kogoś tak znamienitego. W sumie ja też jestem znamienita, więc dla niego to też musiał być zaszczyt.
- Więc niech pan prowadzi, panie Steve – rzekłam i wstałam uradowana.
- Samo Steve wystarczy.
Przeszliśmy na ty i wyszliśmy z baru. Wioska w nocy wyglądała całkiem uroczo. Przeszliśmy ulicą Szmaragdową prosto pod pomnik zrobiony z kosztowności. Miał kształt kwiatu z blokiem diamentu w środku, otoczonym lazurytem i złotem. Zaś łodyga została wykonana ze szmaragdu. Za takie coś można by kupić całą tą krainę. Widziałam w życiu wiele bogactw, ale to mnie zachwyciło.
- To symbol naszego skoku cywilizacyjnego – oznajmił Steve.
- Nie boisz się, że ci ukradną? - spytałam.
- Nie, bo musieli by umieć przejść przez barierkę.
- Aha. - A więc był nie tylko silny, przystojny i bogaty, ale też przebiegły.
Poszliśmy dalej aż do dużego domu wykonanego z cegły, który wyróżniał się na tle pozostałych chatek. Wnętrze rzeczywiście mnie nie zawiodło, były tam wszystkie wygody. I łazienka też.
- Cały pokój gościnny jest twój – powiedział gospodarz, a ja się ucieszyłam.
Następny dzionek przywitał nas blaskiem słońca. Trzeba było wykorzystać piękną pogodę, zwłaszcza, że Steve był taki miły. Nie chciałam wracać do hotelu, wolałam spędzić ten dzień z nim. A zapowiadało się fajnie, bo zaproponował wycieczkę do podniebnego ogrodu botanicznego. Więc udaliśmy się do tego ogrodu botanicznego, a tam było dużo roślin. Piękne kwiecie i piękne drzewa z różnych bionów zewsząd nas otaczały.
- Masz piękne oczy – powiedział Steve.
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się uroczo.
- Tak. I masz piękny brylantowy naszyjnik.
- Och... - Było tak romantycznie.
- Wiem że to szybko... ale kocham cię.
- Ja też cię kocham.
Padliśmy sobie w ramiona i pocałowaliśmy się namiętnie na tle zachodzącego słońca. Potem wróciliśmy do domu, gdzie spędziliśmy upojną noc. Zrobiliśmy to siedem razy pod rząd, po czym Steve powiedział, że idzie na balkon, więc poszłam za nim.
- Lubię tu przychodzić tuż przed świtem i obserwować jak przy wschodzie słońca płoną zombie – powiedział rozmarzonym głosem.
Rzeczywiście dom znajdował się dość blisko ogrodzenia, więc można było dostrzec pełzające za fosą stwory. Ale przy Steve'ie się ich nie bałam. Zresztą myślę, że w razie konieczności sama bym sobie poradziła, bo znam różne sztuki walki. Mimo stworów noc była bardzo romantyczna. A o świcie rzeczywiście zaczęły się palić.
- Och, jesteś cudowna, urocza, mądra i piękna, a dziś było cudownie, ale teraz wypadałoby pospać – powiedział Steve i pocałował mnie w policzek.
- Ja jeszcze chwilę tu posiedzę – odparłam.
Widok stąd był tak piękny, że nie chciałam odrywać od niego oczu. Przez jakiś czas rozkoszowałam się krajobrazem, gdy nagle pojawiło się TO. Kształt pojawił się znikąd i stanął tuż przed ogrodzeniem. Ujrzałam smukłą czarną sylwetkę i świecące fioletowe ślepia. Zerwałam się na równe nogi, bo jeszcze nigdy nie widziałam prawdziwego endermana. I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że postąpiłam bardzo lekkomyślnie, bo przecież złamałam odwieczną zasadę nie wpatrywania się. Ale jednak nic się nie stało. Stwór dalej stał w jednym miejscu i przypatrywał się mi. Trwało to dobrych kilka minut, gdy nagle zniknął. Przestraszyłam się, bo przez chwilę pomyślałam, że już po mnie. Ale nie, stwór zniknął na dobre. To było dziwne doświadczenie.
Postanowiłam, że zamieszkam ze Steve'em i, że pomogę ma podnieść stopień cywilizacyjny tej wioski. Łączyła nas wielka miłość, której nic nie mogło rozerwać i pasowaliśmy do siebie, bo byliśmy wyjątkowi.
Następnego dnia udaliśmy się razem na romantyczny spacer, poza teren pustyni. Ależ było tu ładnie. Nad jeziorem rosły kwiaty i różne drzewa, więc postanowiłam trochę pozbierać (kwiatów, nie drzew). Uplotłam sobie z nich wianek i założyłam na głowę, a potem Steve powiedział, że jestem piękna i mnie pocałował. Chodziliśmy sobie tak wokół jeziora, gdy nagle usłyszeliśmy szelest. Coś czaiło się w zaroślach. Steve dobył miecza i zasłonił mnie własnym ciałem. Wtedy zza krzaków wypełzł mały creeper.
- Ocalę cię i zabiję ten pomiot piekielny! - krzyknął Steve i wziął zamach.
Wtedy ja stanęłam między nim, a stworem.
- Nie, nie rób tego! - zaprotestowałam.
- Jeśli tego nie zrobię, to wybuchnie.
- Nie wiesz, że creepery mogą wybuchać dopiero jak osiągnął pełnoletność? Ten jest jeszcze malutki – z tymi słowy zagadałam do stworzenia po creepersku, a ono mi odpowiedziało i już wszystko wiedziałam.. - Ten biedny creepuś ma na imię Tsssssyk i jego rodzice zginęli. Do tego jest chory. Musimy się nim zaopiekować. Znam się na medycynie.
- Jesteś taka mądra. Dla ciebie wszystko, kochanie – odpowiedział Steve i schował miecz.
Wzięłam creepusia na ręce i przytuliłam, a on zatsykał szczęśliwie. Biedne maleństwo miało gorączkę i musiałam mu pomóc. Wróciliśmy więc do domu. Tam nakarmiłam stworka i dałam mu lekarstwo, a potem położyłam go spać. W nocy nie chciał spać sam i się rozpłakał, więc obiecałam mu, że może spać z nami, więc utuliłam go i wzięłam do naszego łóżeczka. Wtedy zrobił się radosny i spaliśmy razem jak szczęśliwa rodzina.
Czas nam upływał przyjemnie. Podnosiliśmy standard wioski i broniliśmy jej przed stworami. Bawiliśmy się z Tsssssykiem, a kiedy mieliśmy chwilę prywatności, to robiliśmy to. Piękne było życie w tej wiosce i Steve codziennie mówił mi, że jestem równie piękna jak to życie. Często siadaliśmy o świcie na balkonie i obserwowaliśmy jak płoną zombie. I wkrótce zaobserwowałam dziwną zależność. Gdy byłam sama to enderman pojawiał się za ogrodzeniem i patrzył na mnie. Uciekał, gdy dłużej mu się przyglądałam, ale nie robił mi żadnej krzywdy. Zastanawiałam się, czy to cały czas ten sam enderman. Raz nie wytrzymałam i zeszłam na dół, stając naprzeciwko barykady i stwora za nią. Musiałam wiedzieć, co jest grane.
- Jak masz na imię? - spytałam po endermańsku.
- Zenobiusz – odpowiedział stwór.
- Dlaczego mnie obserwujesz i dlaczego ja mogę ciebie obserwować?
Chyba go zawstydziłam, bo nic nie odpowiedział tylko zniknął. Musiałam się kiedyś wreszcie dowiedzieć, o co chodzi.
Nasze życie dalej układało się cudownie. Chodziliśmy z Tsssssykiem na spacerki i w ogóle. Ale pewnej nocy wydarzyło się coś strasznego. Akurat przechodziłam koło baru u Józka, kiedy jeden pająk przepełznął przez ogrodzenie. Rzucił się prosto na mnie, a ja nie miałam broni. Krzyknęłam i zasłoniłam się odruchowo. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nic się nie dzieje. Wyjrzałam więc zza przedramion i zdałam sobie sprawę, że nie znajduję się już we wiosce tylko na środku pustyni. Nie wiedziałam, jak się tam znalazłam, ale w tym momencie to nie było istotne. Zdałam sobie sprawę, że jestem wystawiona na żer stworów. Nawet ze swoją znajomością sztuk walki mogłam nie dać rady wszystkim. Jednak przybył ratunek. Nagle przede mną pojawił się Zenobiusz. Pochwycił mnie i teleportował się. Po chwili znaleźliśmy się w jakiejś mrocznej komnacie.
- Co jest grane, Zenobiuszu? - spytałam.
- Zaraz się dowiesz – odparł stwór i zniknął. Musiał być bardzo nieśmiały.
Z komnaty nie było wyjścia. Sprawdziłam wszystkie kamienne ściany i zdałam sobie sprawę, że jestem tu więźniem. Nagle usłyszałam głos w mojej głowie.
- Nie bój się, nie chcemy cię skrzywdzić.
- Kim jesteś? - spytałam.
- Jestem smokiem Enderu.
- To może ty mi wyjaśnisz, o co tu chodzi.
- Jesteś w jednej czwartej endermanem i musisz zostać naszą królową, bo wywodzisz się z królewskiego rodu.
Ta wiadomość wzięła mnie z zaskoczenia. Aż mnie zatkało. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda.
- Ale ja kocham Steve'a i chcę do niego wrócić – powiedziałam.
- To niemożliwe. Musisz zrobić to z Zenobiuszem i mieć z nim dziecko.
- Ale dlaczego?
- Bo proroctwo mówi, że dziecko człowieka w trzech czwartych i najpiękniejszego z endermanów zawładnie światem.
- Może chodziło o innego człowieka w trzech czwartych?
- Nie, bo proroctwo mówi też, że ten człowiek będzie nosił ładny brylantowy naszyjnik. Poza tym wpadłaś w oko Zenobiuszowi.
- Kto wymyślił to proroctwo?
- Ja. Musiałem je wymyślić, bo gdybym tego nie zrobił, to nie mogłoby się spełnić.
To miało sens, ale nie uległam.
- Nie! Nie zgadzam się! Kocham Steve'a, a Tsssssyk mnie potrzebuje!
Smok nic nie odpowiedział i zostawił mnie samą z moimi myślami. Elementy tej układanki zebrały się do kupy. W sumie Zenobiusz był nawet fajny, ale chciałam wrócić do Steve'a. Tylko jak? Byłam tu uwięziona. Ale wtedy uświadomiłam sobie, że przecież jestem ćwierć-endermanem i mogę się teleportować. Raz mi się w końcu udało. Co prawda przez przypadek, ale gdybym się wysiliła, to może by mi się udało. Więc zaczęłam się skupiać i gdy skupiłam się wystarczająco, to teleportowałam się prosto do domu. Steve wziął mnie w ramiona, a Tsssssyk zatsykał radośnie.
- Tak się o ciebie martwiłem – powiedział Steve.
- Już nigdy cię nie opuszczę - odparłam.
Przez jakiś czas żyliśmy w spokoju. Tsssssyk rósł jak na drożdżach, wioska stawała się coraz większa i nowoczesna. Nasz skill w różnych dziedzinach się podnosił. Wydawało się, że już wszystko będzie dobrze, ale okrutny los miał inne plany.
Był piękny słoneczny dzień, ja Steve i Tsssssyk przechadzaliśmy się po łące. Ponieważ Tsssssyk był żwawym creeperem, zaczął pląsać między drzewami. Nagle usłyszeliśmy:
- Aaaaaa!!!!!!!!!! Ty pomiocie piekielny!!!! Zabiję cię!!!!
- O nie. - Steve rzucił się Tsssssykowi na ratunek, ale wiedziałam, że to źle się skończy.
- Nie rób tego!!!! - krzyknęłam, ale było już za późno.
Tsssssyk wybuchł zabijają ich wszystkich.
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - krzyknęłam i opadłam na kolana, rozkładając ręce na boki w akcie skrajnej rozpaczy.
Życie straciło dla mnie sens. Nic już nie trzymało mnie na tym ziemskim padole. Stwierdziłam, że nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do Enderu, zrobić to z Zenobiuszem i mieć z nim dziecko. Więc tak też się stało. Nazwaliśmy naszego syna Zenobiusz junior i czekaliśmy aż podrośnie, żeby móc siać z nim zniszczenie. A ponieważ nie był człowiekiem, to rósł bardzo szybko, więc nie musieliśmy długo czekać. Był najpotężniejszą z istot, więc razem niszczyliśmy wioski i zasiedlaliśmy świat naszymi pobratymcami. Ale pewnego dnia, gdy stałam na zgliszczach wioski, zauważyłam postać wyłaniającą się z chmury popiołu. To był Steve. Moje serce zabiło szybciej. Chciało mi się płakać ze szczęścia.
- Steve, myślałam, że zginąłeś! - krzyknęłam.
- Bo zginąłem, ale się zrespołniłem – odpowiedział.
- Chcę znowu być z tobą. Ale chciałabym, żeby Zenobiusz i Zenobiusz junior również zostali z nami.
- Ok.
I żyliśmy długo i szczęśliwie.
Koniec